29 maja 1918, Połock.
Więcej już jak rok upłynęło od czasu, gdy ostatni raz pisałam do dzienniczka, a to z tej przyczyny, że w przeszłym roku zaraz po powrocie do Moskwy z Bożego Narodzenia, wstąpiłyśmy do skautingu i odrazu wpadłyśmy w ten wir pracy, zebrań, wycieczek i rozmaitej bieganiny i poza lekcjami nie miałam ani chwili wolnego czasu; a jeżeli i była jaka chwila wolna, to pisało się listy do domu i do Stefcia. Jak przyjechałam na Wielkanoc do domu, to dni też tak prędko biegły, gdyż i Stefulek przyjechał na urlop, a do tego nie mieliśmy żadnej służącej i wszystko trzeba było samemu robić; Matuleńka była już bardzo wymęczona, więc chciałam żeby choć przy mnie troszeczkę wypoczęła i wzięłam się gorliwie do roboty. Potem znowu po świętach wyjazd do Moskwy, znowu lekcje, kłopoty codzienne o obiad, który z każdym dniem drożał w stołówce, wyczekiwanie niecierpliwe listów z domu, troska wieczna o pieniądze, których zawsze było za mało, no i jedyna pociecha – zebrania skautowe, wycieczki i.t.d. Nawet dla jednej wycieczki zostałam o całe pięć dni dłużej w Moskwie już po zupełnem skończeniu lekcji (trzeba tu dodać, że skończyłam siódmą klasę ze srebrnym medalem) ale też i było dla czego zostać się! Była to wycieczka całego hufca moskiewskiego, a więc czterech drużyn męskich i dwóch żeńskich z kapelanem skautowym księdzem Lutosławskim i całą komendą na czele; było nas razem koło 400 osób. Wszyscy, o ile możności w pełnym rynsztunku, z chorągwiami patrolowemi maszerowaliśmy szeregami a parę wiorst za miasto do lasu, tam obóz rozłożyliśmy, była msza polowa, gdyż była to niedziela, uroczyście odśpiewaliśmy „Rotę” i „Boże coś Polskę”, potem były gry skautowe w tropienie i podchodzenie, musztra, śpiewy, a potem na ostatku wieczorem przed odejściem do domu składaliśmy wszyscy, którzy mieli dostateczne kwalifikacje, uroczyście przyrzeczenie skautowe. Tej wycieczki to chyba nigdy w życiu nie zapomnę i nie żałowałam, że zostałam dla niej parę dni. Zaraz nazajutrz rozjechałyśmy się z Lalą do domów.
- 32 - |