Pamiętnik Niny 1916-1919

25 październik 1918r.

Taki już mój los – zabłyśnie jutrzenka nadziei i znowu zniknie. Wczoraj pan Józef [Mańkowski] przyprowadził na herbatę jakiegoś pana znajomego, okazało się, że jest on szkolnym kolegą i przyjacielem rektora z politechniki. Obiecał mi napisać list do rektora w sprawie mego przyjęcia, no i opisał rzeczywiście tak ładnie i tak wzruszająco całe moje położenie, że byłam już prawie zupełnie pewną w dobry skutek, lecz rektor, okazało się, ma kamienne serce i nic go ten list nie wzruszył, poradził mi tylko, żebym zapisała się na uniwersytet na jaki wydział filozoficzny, a żeby chodzić na wykłady w politechnice; ale to będę miała szaloną pracę i wydatki, gdyż w uniwer. muszę się zapisać przynajmniej ma minimum wykładów i chodzić na nie, a także zdać potem te minimum, no a i na politechnikę muszę chodzić i pracować razem z wszystkiemi, żeby mi to było zaliczone. Opłacać też muszę i tu i tam. Ogromnie przykre położenie, ale cóż robić? trzeba się zdać na przeznaczenie. Teraz opiszę znowu trochę dalej przerwane opowiadanie z przeszłego roku. Otóż w parę dni po przeniesienie się pana Szmitta do Uchw. przyszedł „befrehl”[1] że sztafel sztab musi się wynosić do Połocka, a z tamtąd gdzieś dalej, nie wiadomo gdzie, było przewidywane że do Archangielska przeciwko Anglikom, którzy z tamtej strony na Rosję napadali, a Niemcy wtenczas zawarli pokój z bolszewikami. Pan Szmitt musiał wyjechać dzień przedtem i wynaleźć po drodze do Połocka miejsce na nocleg dla całego sztafelsztabu. Wszyscy „nasi” Niemcy byli bardzo smutni, no ale jeszcze wieczorem w wigilię wyjazdu bawiliśmy się, jak zwykle, w gry towarzyskie, tańczyliśmy, pan Szmitt grał i śpiewał, jednem słowem było bardzo sympatycznie. Bawiliśmy się w jakąś grę, że trzeba było fanty rozegrywać no i  panu Szmittowi wypadło, że on musi siedzieć z zawiązanymi oczami, a wszyscy podchodzą z tyłu i dotykają się mu do głowy, a on mówi co kolwiek o tej osobie, no i akurat jak ja się dotknęłam to on powiedział: „Niech mnie pocaluje”. Mnie się zrobiło od razu bardzo nieprzyjemnie, ale wszystko było cicho, podchodziła reszta towarzystwa i dotykała mu się do głowy. Jak już wszyscy się dotknęli, nastąpiło wyjaśnianie, co komu się należy i jak tylko się dowiedział, że to on mnie powiedział o pocałunku, więc zawołał: „A więc panno Janino” i nim ja się zdążyłam obejżeć przyskoczył do mnie i już, już, chciał mnie pocałować, lecz ja odepchnęłam go w porę z całej siły i stanęłam rozczerwieniona, poważna, nie wiedząc co mówić i ci ze sobą robić, a on patrzał ze zdziwieniem na mnie i nawet jakby obrażony i potem mówił, że jak to? tak wypadło w grze i ja go nie chcę pocałować i jeszcze się obrażam? Mówił, że u nich zawsze całują się przy wszystkich w towarzystwie, o ile tak z gry wypadnie, a nawet są takie gry, żeby specjalnie wypadało całowanie się. Całe towarzystwo milczało, tylko Matula perswadowała wszystkim Niemcom, którzy byli po stronie p. Szmitta, że u nas to nie uchodzi, że to jest obraza, że nie ma takiego zwyczaju. Więcej z naszego towarzystwa nikt się nie ujął za mną, wszyscy [stare panny] tylko przyglądali się z ironicznemi minami i milczeli. A tymczasem ja kompletnie nie wiedziałam co ze sobą robić, tak byłam zła i tak było mi przykro, że czułam, że lada chwila mogę się rozpłakać na dobre, a więc zawróciłam się i wyszłam. Jak tylko wyszłam zrobił się wielki gwałt; wszyscy zobaczyli że mnie to rzeczywiście obeszło i poszli momentalnie mnie pocieszać i napowrót przyprowadzić; najpierw Rozendorf i Władek Sadkowski, lecz tych wypędziłam kompletnie od siebie, powiedziałam, żeby mi dali spokój, że ja pójdę spać; lecz bieda, że pokój nasz był zamknięty. Potem przyszła Matula i pani Rożnowska, zaczęły przekonywać, żeby nie robić takiej historji z tego, że on nie chciał mi ubliżyć, że muszę koniecznie przyjść znowu do salonu i chciała mnie koniecznie razem przyprowadzić, lecz ja powiedziałam, że to lepiej ja sama na chwilkę się zjawię, no więc poszły sobie, a ja sama zostałam w ciemnym stołowym na fotelu, żeby trochę ochłonąć, lecz wejść jednak nie mogłam się za nic zdecydować. Wtem p. Szmitt zajrzał do stołowego i pomalutku, nieśmiało zbliżył się do mnie i zaczął mnie strasznie przepraszać i tłomaczyć, że on broń Boże nie chciał mi ubliżyć i ani przykrości zrobić, że u nich taki zwyczaj, że mu tak strasznie przykro, że do tych czas tak dobrze się rozumieliśmy, a teraz musiała wyjść taka historja przed samym rozstaniem się. I do tych czas mi tłomaczył, aż ja powiedziałam, że wcale nie gniewam się i że zupełnie zapomnę o tem. Więc on powiedział, że na dowód iż się nie gniewam, muszę pójść z nim walczyka; mówiłam, że wcale już nie jestem usposobioną teraz do walczyka, lecz on mówił, że w takim razie ja się jeszcze gniewam, na dość tego, że wreszcie poszłam, lecz tak jakoś nogi mi drżaly i w ogóle bardzo nieswojo się czułam. Na drugi dzień p.Szmitt był jeszcze bardzo poważny i strasznie nieśmiały do mnie. Po obiedzie musiał już wyjeżdżać szukać tego noclegu, a ponieważ ja też jechałam konno tego dnia do Budzikowszczyzny, więc poczekał trochę na mnie i pojechaliśmy razem. Całą drogę rozmawialiśmy tak sobie o obojętnych rzeczach, a przy rozstaniu się prosił mnie jeszcze raz żebym zupełnie zapomniała o wczorajszym zdarzeniu. Myśleliśmy, że już rozstajemy się na zawsze. Lecz tylko wróciłam z Budźkowszczyzny, dowiaduję się, że „nasi” Niemcy zostają i że p. Szmitta sprowadzą znowu, no i rzeczywiście, na drugi dzień po obiedzie znowu był z powrotem.


- 34 -

pierwsza - poprzednia - następna - ostatnia
24 - 25 - 26 - 27 - 28 - 29 - 30 - 31 - 32 - 33 - 34  - 35 - 36 - 37 - 38 - 39 - 40 - 41 - 42 - 43