Czasami pan Albert przynosił nam z Matulą swoje utwory i czytał i mnie wszystko tłomaczył – zachwycałyśmy się jak to wszystko pięknie napisane! I język piękny i myśl zawsze głęboka, poważna, do życia zastosowana. Powiedział nam, że nikomu więcej nie daje swoich utworów czytać, tylko jakiemuś najbliższemu swemu przyjacielowi i wujaszkowi, którzy go tak samo dobrze rozumieją.
Muszę jeszcze opisać jakie to u nas czasami zabawne i zarazem ciekawe zdarzenia bywały, n.p. raz ja jakoś nie czułam się usposobiona do wesołej zabawy wieczorem po kolacji, a chciało mi się poważnie posiedzieć na balkonie i przyglądać się księżycowi nad jeziorem, a więc zaraz po kolacji, gdy jeszcze wszsyscy siedzieli przy stole i Matula też rozmawiała bardzo ożywiona z całem towarzystwem, Niemcy też jedli kolację, ja wziełam palto i poszłam cichutko na balkon. Za jakiś czas przyszedł pan Albert, bardzo się ucieszył jak mnie zobaczył i powiedział, że on czuł, że to ja tu jestem, lecz ponieważ było dosyć chłodno, poszedł włożyć palto i jak poszedł tak przepadł, okazało się, że musiał iść do kancelarii telefonować; nareszcie przyszedł, lecz powiedział, że za chwilkę musi iść znowu telefonować i ponieważ w tej chwili miał wrócić, zostawił czapkę i palto na balkonie i znowu jak poszedł tak przepadł; ja siedziałam jeszcze dosyć długo, lecz potem zrobiło mi się zimno, więc wróciłam do pokoju i siadłam przed kominkiem koło rittmajstra, pana Rożnowskiego i Matuli, lecz tylko ja wróciłam, patrzę pan Albert leci z kancelarji prosto na balkon; jak przechodził koło mnie, to powiedziałam, że wróciłam, bo było mi za zimno, lecz pewno nie słyszał, poszedł na balkon i siedział tam calutki wieczór, aż zwróciło to wszystkich uwagę: gdzie pan Szmitt, gdzie pan Szmitt, dopytywano się ze wszystkich stron, chciano, żeby pograł, a jego nie bylo, więc doktór poszedł go szukać, no i znalazł na balkonie, chciał go namówić, żeby przyszedł do salonu, lecz nic nie pomogło. Na koniec wrócił, gdy już wszyscy mieliśmy iść spać i przysiadł się nie do nas z Matulą, jak to zwykle bywało, lecz do panny Jadwigi i doktora i zaczęli o czemś bardzo wesoło rozmawiać; niedługo poszsliśmy wszyscy spać.
Na drugi dzień po obiedzie,
poszliśmy we trójkę na spacer na ławeczkę kąpielową nad jezioro. Pan Albert z
początku był jakiś milczący, a potem mówi, że bardzo się źle czuje, gdyż nie
spał całą noc z racji tego nieporozumienia. My zaczęłyśmy się dopytywać,
o jakiem nieporozumieniu on mówi, więc on zaczął nam opowiadać, jak to
strasznie przykro mu było, że ja wczoraj uciekłam z balkonu, wiedząc napewno,
że on przyjdzie, że on tak marzył o tem, żeby posiedzieć spokojnie i
porozmawieć ze mną, że tak się śpieszył, żeby przyjść prędko i tak był zły, że
nie mógł gdyż tyle miał interesów niespodziewanych, no i kiedy na koniec był
wolny zupełnie, mnie już nie było. A przecie zostawił palto, więc ja
wiedziałam, że przyjdzie, a o ile nie przychodził dlugo, to znaczy się , że nie
mógł; a że uciekłam, to znaczy się że nie chcę z nim wcale rozmawiać, nie
chcę go widzieć i.t.d. i.t.d. Mówił dalej, że siedząc potem na balkonie myślał
rozmaicie, że może mi się zimno zrobiło, ale to ogrzałabym się trochę i potem
przyszła, lecz zobaczył przez drzwi, że ja rozebrałam się z palta i siedzę
sobie najspokojniej przed kominkiem i rozmawiam o czemś wesoło z
rittmeistrem. Dla tego potem jak przyszedł, to nie przysiadł się do nas, gdyż
my z nim rozmawiać "nie chcemy", a do panny Jadwigi, no i potem całą
noc nie spał i medytował nad tem wszystkiem, lecz rano jak powiedziałam mu dzień
dobry (i jak spojrzałam mu w oczy), to on od razu zobaczył, że musiało to
być tylko jakieś nieporozumienie, no i uspokoił się i postanowił wyjaśnić
tę sprawę. Wytłomaczyłam więc mu, co mną powodowało, że wyszłam, że mówiłam mu
nawet o tem, lecz on pewno nie słyszał, że bynajmniej nie chciałam mu zrobić
takiej przykrości, że i mnie też było przykro, że on poszedł i siedział
tak długo sam jeden, a nie przyszedł do nas, no i tak całe to
"zmartwienie" obustronne zakończyło się dobrze.
- 36 - |