7 grudnia 1918r. Warszawa
Wczoraj wypisałam się ze szpitala; chorowałam na hiszpankę i bronchit; jest mi jeszcze ogromnie słabo, na piersiach jakiś ciężar, kaszlę i pluję z krwią, apetytu też jeszcze nie mam prawie żadnego. Ogromnie się obawiam, żeby znowu nie odpaść lub nie dostać zapalenia płuc, bo wtedy, to już na pewno kipnęła bym. Przechorowałam w domu, ale taki miałam zły dogląd, bo Anulki cały dzień nie ma w domu, a o ile jest to tak jakoś niechętnie wszystko robi, że nie ma najmniejszej ochoty poprosić ją o cokolwiek; i tak cały dzień leżałam samiutka jedna bez żadnej opieki, tylko poczciwy dok...
Tu w
pamiętniku brakuje 4 stron
... jest dużo. Ja tak sobie myślę, że żeby broń Boże z nim się co stało, to wszystko mogłoby upaść i wojsko, i Polska, ale nie daj tego Boże!
Niedawno na jakiejś zabawie w ogrodzie Bernardyńskim spotkałam Antosia Zuncewicza i Jurasia Feglera; Antosia poznałam, bo widziałam go ostatnim razem jak już był kadetem może w trzeciej klasie, ale Jurasia, to musiano mi przedstawić, bo bym go nie poznała – z nim ostatnim razem widzieliśmy się w Tarnowie, to ja wtedy byłam w drugiej klasie. Bardzo ucieszyliśmy się z tego spotkania, cały czas spacerowaliśmy we trójkę i przypominaliśmy dawne czasy, jak to my w Tarnowie lub w Radziwiniszkach bawiliśmy się w chowanki, pikiera, pałeczkę sztukałeczkę, świnki i.t.d. Przyjemne bardzo sa takie wspomnienia z dzieciństwa! Zaraz na drugi dzień „pan Antoni” przyjechał do nas z ordynansem, który został u nas, a my z nim pojechaliśmy konno; Antoś ogromnie zaczął się do mnie przystawiać, to jakieś głupie komplementy gada, to łapie za rękę i ściska, aż mu dobrze powiedziałam, to teraz już jest jak się należy. Głupi on jest w ogóle bardzo, żadnego zdania wyrobionego, żadnych zasad poważniejszych ani wznioślejszych myśli – tylko rozbzikowany, rozśmieszony; co to za człowiek! No ale sympatyczny, wesół. Juraś znowu milczący i bardzo poważny, mało z nim rozmawiałam, więc nie wiem dokładnie jakim jest, ale wygląda „solidniej”. Żaden chłopiec nigdy mi się nie podoba! Wszyscy oni wydają mi się głupi i źli i brzydcy w porównaniu z panem Albertem – przekonuję się, że ja jednak o nim nigdy nie zapomnę, gdyż zamiast z czasem zapominać, co raz częściej o nim myślę; niema dnia ani godziny, w której bym o nim nie myślała. I taka tęsknota czasem mnie ogarnia, szczególniej jak widzę coś pięknego w naturze n.p. zachód słońca lub księżyc, który zawsze razem podziwialiśmy, lub słyszę piękną muzykę lub śpiew (choć żadna muzyka, ani śpiew nie są tak piękne jak były jego), to nie mogę się od łez powstrzymać. Marzę tylko ciągle jak to my byśmy mogli się spotkać? Raz jak Matula zagrała tego zwyczajnego walczyka, który zawsze razem tańczyliśmy, to z początku było mi bardzo przyjemnie, tak mi się zdawało, że oto zaraz podejdzie pan Albert i poprosi do tańca, a potem tak się zrobiło smutno, że poszłam na swoje łóżko, rzuciłam się twarzą na poduszkę i wybuchnęłam strasznym płaczem, ale cichutko, żeby Matula nie słyszała. Czytam teraz filozofję Foerstera „Drogowskaz życia”, bardzo ładna rzecz; tyle jest tak dobrych zdań; jaka szkoda, że nie przeczytałam tego wcześniej, żeby móc z panem Albertem o rozmaitych kwestjach podysputować. Przypomina mi się, jak to w Uchwiszczu pan Albert dawniej palił, potem parę razy ja powiedziałam, że nie lubię, że to jest szkodliwe i że nie rozumiem jak człowiek, który rozumie i przyznaje, że to jest szkodliwe i ma silną wolę, może palić – powiedziałam to tak sobie mimochodem, ale za parę dni zauważyłam, że on nie pali i razu jednego mówi do mnie, że chciałby, żebym miała na niego taki sam dobry wpływ, jak już raz miałam i żebym go odzwyczaiła od picia, bo on choć mało pije, ale uważa jednak, że to nie potrzebne; ja zaczęłam się dopytywać w czem to ja miałam wpływ na niego? więc on mówi: „Czyż pani nie zauważyła?” a ja odpowiedziałam że zauważyłam, tylko nie wiem, czy i on o tem samem myśli i ponieważ żadne z nas nie chciało pierwsze powiedzieć o czem myśli, więc napisaliśmy na karteczkach i daliśmy Matuli do przeczytania, która miała podrzeć karteczki, o ile byłoby napisane nie to samo i pokazać, o ile to samo, no i okazało się, że było to samo. Bardzo było nam przyjemnie; karteczki te schowaliśmy na pamiątkę. No ale co do tego picia to powiedziałam mu, że cóż ja mogę zrobić, że niech robi jak chce, a to właśnie uważam teraz, że powiedziałam głupio, bo trzeba było odrazu podać rękę i powiedzieć: „Chce pan się odzwyczaić zupełnie?, a więc dobrze, proszę dać rękę i słowo i wiem na pewno, że od tego czasu nie wypije pan ani jednego kieliszka, bo co pan powie, tego zawsze dotrzyma!”
[W późniejszych latach życia byłoby to trudne.]
To by mu się bardzo podobało i byłoby dobre. Ale cóż, kiedy zawsze za późno myśli dobre przychodzą.
- 40 - |