15 wrzesień
Wróciłam już z urlopu! Bardzo było przyjemnie i sympatycznie. Jechałam dosyć wygodnie, wszędzie miałam miejsce siedzące. W tamtą stronę tak dziwnie się stało, że odrazu w Wilnie wsiadł jakiś oficer razem ze mną, który jechał też do Sosnowca na urlop; więc już on mi wszystkio pomagał i rzeczy nosił i miejsce robił. Jednem słowem, że było bardzo dobrze. W nie pełne 24 godziny byłam już w Sosnowcu. Jechaliśmy bardzo prędko, nigdzie nie zatrzymując się dłużej nad 20 minut, nawet w Warszawie, gdzie trzeba było się przesiadać był już pociąg gotów i zaraz odszedł. Tak mi przyjemnie było, bo dobę jechałam i wszędzie Polska i Polska! U wujostwa bardzo było miło i serdecznie. Poznałam całą rodzinę Kraupów, ze wszystkiemi dziewczynkami jestem już na „ty”. Mila wychodzi niedługo za mąż na p. Kabaucha – francuskiego oficera, który jest instruktorem w armji Hallera. Stoją oni właśnie w Sosnowcu; Na jakimś balu się poznali, no i potem on zaczął u nich bywać i pokochali się; ona bardzo słabo mówi po francusku, jeszcze daleko gorzej niż ja, a on też zaczął się uczyć po polsku, lecz nie bardzo dobrze idzie nauka – co za porównanie z panem Albertem. Codziennie mają lekcje wspólne, raz polską, raz francuską – tak mi się miło zrobiło, jak usłyszałam taką lekcję – tak nie się znów przypomniały nasze lekcje z panem Albertem. Choć to bardzo brzydkie uczucie zazdrość, lecz ja im ciągle zazdrościłam, że oni są tacy szczęśliwi, a mnie takie szczęście tylko się uśmiechnęlo wtenczas właśnie, kiedy ja nic nie zrozumiałam, nie zorjentowałam się jeszcze i znikło może już na zawsze; i teraz dopiero to zrozumiałam i wiem, że ten, albo żaden! Jakie to głupie, jakie banalne i stare, a jednak prawdziwe. Zupełnie jak jakaś cudna pieśń choć stara i oklepana jednak, jak słyszeć ją ładnie i z uczuciem wykonaną, to zawsze wydaje się piękną i nową.
W Sosnowcu robiliśmy wycieczki powozami w najładniejsze okolice Sosnowca, jeden raz zwiedzaliśmy Kopalnię, spuszczaliśmy się aż na sam dół, bardzo ciekawo było – zupełnie drugie podziemne państwo. Niektóre korytarze ciągną się po kilka wiorst i wszędzie pełno ludzi, koni, ruch. Konie co wożą wagoniki pod ziemią, mają tam i stajnię i czasem po kilka lat nie widzą wcale dziennego światła – nieszczęśliwe stworzenia!
Na 2 września były urządzone
imieniny u p.p. Kraupów dla Stefana Kraupe. Było eleganckie przyjęcie, dużo
osób i bardzo wesoło, tylko mnie było tak smutno i tak czułam się obcą temu
całemu wesołemu towarzystwu, bo mi się przypomniał 2 wrzesień w przeszłym
roku – imieniny p. Rożnowskiej i naszego Stefana. Pamiętam wszystko jak
dzisiaj. Był to powszedni dzień, z rana było wielkie sprzątanie, mycie okien,
zmiatanie pyłu, bo wieczorem mieli być goście. [Było wtedy b. przyjemnie i wesoło.}
KONIEC
- 42 - |