11 marca
Dziś chcę trochę powiedzieć wyłącznie o sobie, a mianowicie o mojej nadzwyczajnej wrażliwości do muzyki, którą dopiero teraz, z racji tak często słyszanej i tak pięknej muzyki zauważyłam. Jak usłyszę jaką melodię to potem nie zaznam spokoju, aż nim jej sobie nie przypomnę i nie wyśpiewam lub nie wygram sama; a którą melodję mogę zaśpiewać, to mogę i momentalnie dobrać na fortepianie obydwoma rękami. Dobrałam już sobie w taki sposób „Kołysankę”, „Kaśkę i Maćka”, „Fijołeczka”, „Dziubdziuchnę” i „Matulu moja”. Plącze mi się jeszcze w myśli nokturn Chopina i jakiś kawałek Paganiniego, ale to tylko główne melodje, gdyż całość jest zanadto zagmatwana i ma za dużo szczegółów. Od takich czasów, jak tylko sięga ma pamięć, zawsze muzyka, śpiew, melodie odgrywały ogromną rolę i wszystko słyszane, choćby bardzo dawno, nadzwyczajnie pamiętam. Ludzi niektórych to naprzykład tak zapamiętuję: ten ślicznie grał, ta pięknie śpiewała, tę piosenkę ten śpiewał, a tę inny i bardzo często osób zupełnie nie pamiętam, ale pamiętam, że śpiewali lub grali i to robiło na mnie wrażenie. Albo naprzykład pamiętam jak w Wilnie idąc do szkoły usłyszałam gdzie za oknem muzykę, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie przysłuchać się co grają i jak. Teraz tę wrażliwość się ciągle potęguje; każda lepsza muzyka robi na mnie takie wrażenie! najczęściej robi mi się bardzo smutno na duszy. A jeżeli sama coś ładnego gram z nut lub dobranego, to mi to sprawia taką przyjemność, że i opisać nie potrafię. Ciągle teraz marzę, żebym mogła uczyć się śpiewać lub grać. Ach! jak ja bym tego chciała i mam wewnętrzne przekonanie, że poszłoby nieźle, ale kto wie, czy choć kiedykolwiek co z tego wyjdzie, -gdyż warunki wcale nie są po temu!
- 5 - |